
Chris van Buren funduje podróż w późne lata 80. Kto je pamięta, z pewnością pamięta również ówczesną modę na muzykę italodance i elektroniczne przeboje typu spacesynth. Artyści tacy jak Fancy, Laserdance czy Koto nałogowo wykorzystywali syntezatory do tworzenia „kosmicznej” muzyki tanecznej, która z czasem odeszła jednak w zapomnienie.
A raczej odeszłaby, gdyby nie Chris van Buren, który chętnie sięga po tamte klimaty i tworzy bliźniaczo podobne kompozycje. Najlepszym dowodem niech będzie album Tierra Del Fuego z 2018 roku. Niezbyt popularny (jeśli wierzyć statystykom z Spotify), ale idealnie sprawdzający się jako wehikuł czasu. Wystarczy posłuchać takiego Blast from the Past – brzmi, jakby narodził się trzydzieści lat wcześniej. Dynamiczny, taneczny rytm, nieskomplikowany, wpadający w ucho vibe, elektroniczne piano w tle.
Właściwie wszystkie utwory są takie, Apology, No Escape czy tytułowe Tierra Del Fuego. Różnią się oczywiście melodią, samplowanymi, „robotycznymi” wstawkami, ale styl trzymają podobny. Za automat perkusyjny robi klasyczny LinnDrum, czyli LM-2, który pojawił się na rynku w 1982 roku i na pewien czas zafascynował tysiące muzyków. Swego czasu korzystali z niego Peter Gabriel, Fleetwood Mac, Stevie Wonder, Michael Jackson, Gary Numer czy Prince.
Sam Chris dorzuca jeszcze inspiracje trance’em i muzyką graną w nielegalnych holenderskich rozgłośniach radiowych, na których się wychował. Generalnie jednak na Tierra Del Fuego siedzi mocno w przeszłości i pewnie najlepiej przemówi do ludzi, którzy dziś zbliżają się do pięćdziesiątki. Czy tylko do nich? Nie, bo przecież oldschool wraca. A wraz z nim moda na spacesynth…
Fifi
Chris van Buren – Tierra Del Fuego
Polub nas na Facebooku.