Mia i biały lew

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dzieciaki kochały się w Elzie, filmowej lwicy z afrykańskiego buszu. Dziś moda na przerośnięte kociaki wraca – Mia i biały lew triumfalnie kroczy przez europejskie kina i udowadnia, że nieco tradycyjne w formie produkcje o ekologicznym przesłaniu wciąż mają rację bytu. Uwrażliwiają młodych widzów na świat i pokazują, że przez człowieka nie dla wszystkich jest on gościnnym miejscem.

Mia ma dziesięć lat i jest wściekła. Całe dotychczasowe życie spędziła z rodzicami w Londynie, tam chodziła do szkoły, miała przyjaciół. Jednak jej bliscy odziedziczyli po dziadku lwią farmę w RPA i dosłownie z dnia na dzień przeprowadzili się do dziczy. Zwierzęta może i są piękne, ale wyjazd oznacza utratę wszystkiego, co do tej pory dziewczynka zdobyła. Wylądowała w miejscu, gdzie nie ma cywilizacji, a do szkoły trzeba tłuc się rozklekotanym autobusem.

Zbuntowana prawie-nastolatka początkowo nie chce białego lewka znać. Mały, namolny kociak wydaje się jej niewystarczającą nagrodą za straty, które poniosła. Z czasem jednak zaprzyjaźnia się z nim i odkrywa, że nie miała dotąd lepszego przyjaciela. Mija kilka lat i zwierzę dorasta. Z rozkosznego malucha zamienia się w ważącego kilkaset kilo kociaka, który może i uwielbia Mię, ale jest dzikim zwierzęciem. Rodzice dziewczynki dla jej własnego dobra zakazują jej wchodzenia do klatki futrzaka, który powoli staje się główną atrakcją turystyczną farmy.

Długo wydaje się, że wątek przyjaźni z dzikim kotem i związanych z tym obaw rodziców będzie głównym wątkiem filmu Mia i biały lew. Później jednak do głosu dochodzą destrukcyjne zapędy homo sapiens. Okazuje się, że są ludzie, którzy zarabiają na wystawianiu zwierząt do odstrzału bogatym myśliwym (motywacja tych ostatnich jest dla mnie kompletnie niezrozumiała). Obraz staje się ponury, za mocny i zbyt smutny dla najmłodszych widzów. Trudno też uwierzyć w to, by rodzina Mii po tym wszystkim pozbierała się. To paskudny fałsz.

Fajnie, że Mia i biały lew usiłuje przekazać widzom coś ważnego i nie jest kolejną banalną bajeczką o słodkich psiakach. Problem w tym, że robi to w sposób niewiarygodny i nie karze winnych. Razi również dość płaskimi postaciami, dziurami logicznymi oraz kilkoma dłużyznami. Niemal całkowity brak humoru (nie licząc powtarzającego się żartu z surikatką straszącą czarnoskórą służącą) oraz zamieszanie z bratem Mii, który nagle okazuje się od niej starszy, nieco psują seans dorosłemu widzowi. Choć jeśli ktoś lubi zwierzęta i łatwo się wzrusza, będzie tą produkcją zachwycony.

Zobacz, jeśli:
– Lubisz historie o dzikich zwierzętach
– Potrafisz docenić piękne kadry i afrykańskie plenery

Odpuść sobie, jeśli:
– Liczysz, że podczas projekcji choć trochę się pośmiejesz
– Szukasz produkcji dla swojego pięcioletniego dziecka
– Jesteś myśliwym i czujesz z tego powodu dumę

Michał Zacharzewski

Mia i biały lew, Mia et le lion blanc, 2018, reż. Gilles de Naustre, wyst. Daniah De Villers, Thor, Melanie Laurent, Langley Kirkwood, Ryan Mac Lennan, Lionel Newton, Brandon Auret

Ocena: 5/10

Polub nas na Facebooku!

Jedna uwaga do wpisu “Mia i biały lew

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.