Neil Gaiman jest autorem co najmniej nietuzinkowym (choć za to sformułowanie pewnie niektórzy mnie zabiją). W swoich powieściach tworzy oszałamiające światy i całkiem umiejętnie łączy je z naszą rzeczywistością. Nic dziwnego, że Amerykańscy bogowie czy Nigdziebądź należą dziś do kanonu literatury fantasy i skutecznie oczarowują kolejne pokolenia czytelników. Powieść Ocean na końcu drogi nigdy nie zrobiła takiej kariery. Jest zdecydowanie krótsza, spokojniejsza, ale bardziej intymna. Przenosi nas w świat dziecięcych wspomnień i snów.
Główny bohater jest dojrzałym mężczyzną, który po latach powraca do miejsca, w którym się wychował. Nad jeziorem – tytułowym oceanem na końcu drogi – przypomina sobie swoje dzieciństwo. Był nieszczęśliwym, bardzo wrażliwym siedmiolatkiem. Nie miał zbyt wielu przyjaciół. Na jego urodzinach nie pojawiał się z reguły nikt… Być może dlatego odwiedzał czasami trzy kobiety mieszkające na pobliskiej farmie: babkę, matkę i jej córkę. Instynktownie czuł, że są to osoby niezwykłe.
Pewnego dnia w jego pokoju zamieszkał lokator. Płacił, więc chłopiec nie miał wyboru, musiał ustąpić mu miejsca. Wkrótce nieznajomy ukradł należący do jego rodziny samochód i popełnił w nim samobójstwo. Obudził tym samym prastare moce drzemiące w okolicy. Nikt się nie zorientował. Nikt nic nie zauważył. Nikt poza trzema kobietami mieszkającymi na pobliskiej farmie. Lecz nawet i one sprawę zlekceważyły. Zapłaciły za to swoją cenę…
Jaką? Tego trzeba się dowiedzieć z książki. Warto. Ocean na końcu drogi to powieść na jeden wieczór, krótka, ale wciągająca. Panuje w niej magiczna tęsknota za przeszłością, za czasami, gdy świat wydawał się zupełnie inny. Wprowadzone do tomu elementy klasycznej baśni świetnie pasują do tej atmosfery, podobnie rytm tego, co się dzieje w życiu bohatera. Trudno się też nie zachwycać fantazją Gaimana i chociażby drapieżnymi ptakami, które pojawiają się w powieści. To dobra lektura. Nikogo nie pozostawi obojętnym.
Joel
Ocean na końcu drogi, The Ocean at the End of the Lane, Neil Gaiman, tłum. Paulina Braiter
Polub nas na Facebooku!