
Pierwsza dekada XXI wieku upłynęła pod znakiem sukcesów Kings of Leon. To była kapela, która przyciągała na festiwale tłumy i wydawała płyty, które cieszyły się ogromnym powodzeniem. Zgarniała też nagrody (choćby Brit Awards w 2008 roku) i podbijała listy przebojów. Ale to się w pewnym momencie skończyło.
Can We Please Have Fun z 2024 roku trudno nazwać wielkim sukcesem. Dziewiąty album w dorobku grupy zebrał dobre opinie i spodobał się fanom, ale świata nie zawojował. Singiel Mustang pojawiał się jednak w rozgłośniach radiowych. Bluesowy riff typowy dla lat 80. i tekst napisany z lekkim przymrużeniem oka to mocny punkt tego utworu. Nothing to Do z kolei jest bardziej zadziorny, wręcz punkowy, idealny na koncerty, a Split Screen przypomina ballady pisane niegdyś przez każdy band rockowy.
Bardzo spodobał mi się Actual Daydream z charakterystyczną linią basu i przyjemną melodią. Rainbow Ball też ma spory potencjał, a M Television czy Hesitation Generation znów dają do pieca, przypominając dawne, dynamiczne oblicze zespołu. Bo nie da się ukryć, że w ostatnich latach Kings of Leon nagrywał nieco bardziej refleksyjne kawałki. Wieńczący album Seen też zanurzony jest w latach 80. Takich utworów pisało się wówczas sporo.
Can We Please Have Fun nie przywróciło zespołu do czasów świetności i nie ma hitu, który mógłby rywalizować z jego największymi przebojami. To zbiór fajnych, choć pozbawionych błysku piosenek, niektórych przypominających młodzieńcze lata Kings of Leon, innych kontynuujących ich dojrzałe dokonania. W efekcie każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Fifi
Kings of Leon, Can We Please Have Fun
Polub nas na Facebooku, TikToku, BlueSky i Instagramie.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.