
Parę lat temu miałem zobaczyć zespół Greta Von Fleet na dużym festiwalu muzycznym. Nie dojechali, podobno któryś z muzyków się rozchorował. Pocieszam się myślą, że kiedyś widziałem na scenie Page’a i Planta. W obu przypadkach muzycznie chodzi o Led Zeppelin.
Żeby nie było – nie mam nic przeciwko takiej sytuacji. I From the Fires, album Greta Von Fleet z 2017 roku, naprawdę mi się podoba, ale skojarzenia nasuwają się same. Zespół ich nawet nie odrzuca. Trzej bracia Kiszka, potomkowie zubożałej polskiej rodziny wywodzącej się zapewne z Moraw, podkreślali to w wielu wywiadach. Ponoć poświęcili rok na analizowaniu, w jaki sposób grał Page i śpiewał Plant. I to na From the Fires słychać.
Na płytę składa się osiem utworów trwających nieco ponad pół godziny. Otwierająca go Safari Song to klasyczna rockowa piosenka, utrzymana w stylistyce późnych lat 60. i wczesnych 70., z mocnymi akcentami gitarowymi i wyrazistym wokalem. Taki Led Zeppelin właśnie. Podobnie brzmi Edge of Darkness, tu wyróżnia się nieźle pomyślany motyw przewodni. Ciekawostką jest obecność dwóch coverów, A Change Is Gonna Come autorstwa Sama Cooke’a i Meet on the Ledge z repertuaru Fairport Convention.
Album promował Highway Tune, dynamiczny, przebojowy, zaczynający się od bardzo zeppelinowskiego okrzyku. Świetnie wypada też Black Smoke Rising z doskonałym chórkiem. Płyta From the Fires jest więc udana, przebojowa, zawiera co najmniej kilka bardzo fajnych kompozycji. A że przypadnie do gustu głównie tym, co lubią klasycznego rocka? Normalna sprawa!
Joel
Greta Von Fleet, From the Fires
Polub nas na Facebooku, TikToku, BlueSky i Instagramie.