Przyznam szczerze, że nigdy nie rozumiałem fenomenu Supermana. Gość był bohaterem nie z mojej bajki. Z wielu powodów. W życiu nie założyłbym takiego stroju jak on, wolałem ten Batmana czy Iron Mana. W życiu nie uczesałbym się jak on, nie latałbym jak debil z peleryną i nie podnosiłbym pociągów. Cała postać mi nie leży. I dlatego na Superman: Powrót nieco się męczyłem.
Film stanowi reboot klasycznej serii zapoczątkowanej jeszcze w latach siedemdziesiątych, ale nie rozpoczyna historii Supermana od zera. Nie opowiada tym samym o słodkim bobasku z Kryptona, który odkrywa w sobie niezwykłe moce i z dobrego serca zaczyna pomagać ludziom. Tu gość jest już gwiazdą. A ściślej był nią jeszcze pięć lat temu, jednak postanowił wyruszyć na poszukiwania swojej prawdziwej rodziny. W międzyczasie jego dziewczyna Lois Lane zdobyła Pulitzera (za artykuł „Dlaczego świat nie potrzebuje Supermana”) i znalazła sobie nowego narzeczonego, a nawet urodziła mu syna, zaś Lex Luthor wyszedł z więzienia.
Kiedy Superman powraca, szybko odkrywa, że Ziemia znów go potrzebuje. Luthor po raz kolejny planuje podporządkować sobie świat i ma technologię, która może mu to umożliwić. Problemem jest też Lane – bohater nie potrafi o niej zapomnieć, choć przecież odpuścił sobie ją na pięć lat… Tak, brzmi to banalnie i trąci schematem, ale przynajmniej daje okazję specjalistom od efektów specjalnych do wykazania się swoimi umiejętnościami. To ich praca daje powód do obejrzenia filmu.
Trudno zachwycić się czymś innym. Nowy Superman – Brandon Routh (400 dni) – jest niemalże kopią Christophera Reeve’a. Lalusiowatym wymoczkiem z charakterystycznym loczkiem, który nadyma się dość często, ale odstrasza brakiem wyrazu. Niewiele lepiej wypada Kate Bosworth (Człowiek mafii, Błękitna fala) w roli jego ukochanej i tylko Kevin Spacey (Szefowie wrogowie, Baby Driver) może się podobać. Bywa zabawny, bywa niepokojący, a przede wszystkim jest wiarygodny. To przemyślana i dostatecznie efektowna postać, by ją polubić.
Generalnie jednak film rozczarowuje (a przynajmniej rozczarował mnie). Nie ma w sobie nic z magii późniejszych o kilka lat produkcji z uniwersum Marvela, nie ma też dostatecznie sympatycznych postaci, których losy chciałoby się śledzić. Jasne, to obraz z wielkim budżetem i chociażby dlatego zapewnia trochę rozrywki, ale… nie takie kino superbohaterskie chciałbym oglądać.
Zobacz, jeśli:
– Masz słabość do Supermana
– Lubisz filmy z dużą ilością efektów
Odpuść sobie, jeśli:
– Lubisz tylko Marvele
– Nie przepadasz za wymoczkowatymi facetami
– Omijasz filmy z Kevinem Spacey
Michał Zacharzewski
Superman: Powrót, Superman Returns, 2006, reż. Bryan Singer, wyst. Brandon Routh, Kate Bosworth, James Marsden, Frank Langella, Eva Marie Saint, Parker Posey, Sam Huntington, Kevin Spacey
Ocena: 6/10
Polub nas na Facebooku!
Routh akurat zagrał całkiem dobrze, za to Bosworth była beznadziejna.
PolubieniePolubienie