Królem pierwszego, jedynego prawdziwego Predatora, był niewątpliwie Arnold S. Ale i Shane Black pojawił się w tym filmie. Zagrał raczej komediową rolę nerda, który bardzo szybko pożegnał się z życiem. Może i dobrze: Predator to był konkret. Zabójca z kosmosu, perfekcyjna maszynka do mielenia ludzkiego mięsa, kontra grupka komandosów. Czysta kinowa pulpa klasy B, jakże charakterystyczna dla lat osiemdziesiątych.
Później zaczęło się eksperymentowanie. Przeniesiono akcję filmu z dżungli do miasta, dorzucono obcych, wreszcie w cały ten rozgardiasz wrzucono Szpilmana i kazano mu prężyć muskuły i polować na łowców. Tegoroczny Predator wbrew nazwie nie jest rebootem. Dzieje się wiele lat po wydarzeniach z części pierwszej i niektórzy bohaterowie zdają sobie sprawę z istnienia drapieżców. Shane Black tym razem siedzi za kamerą, na stanowisku reżysera. Ale kręci to, co najlepiej zapamiętał: kosmiczną komedię akcji. Tak, tak. Komedię. To bez wątpienia największa wada tego filmu.
Statek kosmiczny rozbija się w dżungli, przeszkadzając trójce komandosów w wykonywaniu tajnej misji. Jeden z nich, Quinn McKenna (Boyd Holbrook – Zaginiona dziewczyna, Morgan), dociera do wraku i znajduje w nim metalową maskę oraz kilka innych gadżetów. Dzięki nim i tajemniczemu gadżetowi gwarantującemu niewidzialność przeżywa pierwszy kontakt z predatorem. Jego kompani giną, on sam dociera do wioski i wysyła trofea paczką do domu. Wkrótce wpada w ręce żołnierzy i zostaje uznany za niepoczytalnego.
Tak właśnie trafia do USA i do autobusu pełnego świrów. Nie psychopatów i nie oszołomów, ale właśnie świrów, którzy przez większą część projekcji ubarwiają ją mniej lub bardziej udanymi żartami. Gdyby nie one, Predator byłby klasycznym kinem science-fiction klasy B sprzed lat, pełnym strzelanin i pogoni, okraszonym obowiązkową teorią spiskową oraz mało wiarygodnymi postaciami agentów. Klimat lat osiemdziesiątych przywołuje też postać jego syna, młodego autystyka, który dopada przysłane przez ojca gadżety i bez większych problemów rozszyfrowuje technologię obcych.
Takie właśnie naiwne wstawki, często mające charakter komediowy, ciągną tę produkcję w dół. Sam predator zostaje odarty z auty tajemniczości i nie jest już tą przerażającą bestią czającą się gdzieś wśród drzew. Tu nawet ma zabawne psiaki tropiące i własne cele do zrealizowania. Takie zwyczajne, ludzkie. Shane Black przegiął. Nakręcił komedię sensacyjną z domieszką science-fiction, nieco brutalniejszą i mroczniejszą wersję Facetów w czerni. To nie jest Predator, którego chciałem zobaczyć. Czekam zatem na kolejną propozycję. To co, za pięć lat?
Zobacz, jeśli:
– Lubisz science-fiction z domieszką komedii
– Predator nie jest dla ciebie postacią kultową
Odpuść sobie, jeśli:
– Liczysz na krwawy, emocjonujący, brutalny obraz
– I na to, że z nerwów będziesz obgryzać paznokcie. Aż do krwi!
Michał Zacharzewski
Predator, The Predator, 2018, reż. Shane Black, wyst. Boyd Holbrook, Trevante Rhodes, Thomas Jane, Keegan-Michael Key, Jacob Tremblay, Sterling K. Brown, Alfie Allen
Ocena: 5/10
Polub nas na Facebooku!
Niestety byłem w kinie na tym filmie. Powiem tak – szkoda na tą farsę każdej złotówki. Moja ocena 1/10. Szkoda zmarnowanego czasu.
PolubieniePolubienie